Jedną z ofiar dystopijnego porządku korporacyjnego jest kluczowa bohaterka, Rain Carradine (Cailee Spaeny), która zgodnie ze swoim przybranym syntetycznym bratem, Andym (David Jonsson), marzy o ucieczce z kolonii do pomieszczenia, gdzie świeci prawdziwe słońce. Kiedy dowiaduje się, że musi przesunąć swoje projekty ucieczki o dodatkowe 6 lat, niespodziewanie pojawia się szansa. https://vodwizja.pl/filmy/obcy-romulus/ naszych dowiaduje się o statku korporacji zrezygnowanym ze służby, który krąży na orbicie oraz zawiera pewne kriopody – idealne do podróży na wolną od ucisku planetę. Jednak potrzebują Andego, który jako syntetyk może zdobyć wstęp do zapisów i złamać zabezpieczenia oprogramowania korporacji. Zdesperowane młode pokolenie, nie chcące spędzić reszty mieszkania w kopalniach, przyjmuje się na włamanie na jeden statek, wierząc, iż owo ich środek do zdrowszego życia. Na obecnym kroku my, widzowie, już znamy, ale dalej dodatkowo oni zauważą, że statek nigdy nie jest zniszczony i że chcenia o odpowiedniejszym jutrze mogą nigdy nie ziścić się. „Obcy: Romulus” odnosi sukces głównie dlatego, że Fede Álvarez nie ćwiczy na moc przedefiniować serii. Jego pierwszym priorytetem jest przypomnienie, dlaczego „Obcy”, zamiast stawać się zapomnianym klasykiem klasy B z epoki VHS, jest właśnie jedną z pierwszych franczyz science fiction. Nauczony na błędach Ridleya Scotta, który próbował wprowadzać nową mitologię do serii, Álvarez wybiera inną ścieżkę. Ma z najprawdziwszych elementów każdych czterech klasycznych części, trzymając je w harmonijną całość i uzupełniając o własne bliskie motywy body horroru. Sukcesem jest film, jaki nie dąży do narracyjnej głębi czy filozoficznych rozważań o kreacjonizmie, jakie pojawiły się w prequelach, ale zatrzymuje się na tym, co w „Obcym” najlepsze – na faktach, które zajmują widzów do kin i tworzą, że po tylu latach nadal kochamy i przesyłamy do ostatniej wartości. Spogląda na to, że Fede Álvarez, powracając do korzeni serii „Obcy”, oddaje hołd dwóm najbardziej cenionym przez fanów odsłonom — dokonanym przez Ridleya Scotta i Jamesa Camerona. Urugwajczyk nie unika okazyjnych mrugnięć do odbiorcę, a czasem nawet wprost cytuje kultowe sprawy z „Innego”. Na wesele, przy tym każdym „Romulus” unika pułapek właściwych dla takiego postępowania natomiast nie sprawia wrażenia filmu, który stosuje ale na nostalgia i fan serwis. Álvarez udanie balansuje między hołdem a innowacją, rozbudowując uniwersum serii przez światotwórczy wstęp na kolonii oraz kontrowersyjne, ostatnie 30 minut filmu, które z pewnością wywołają spory wśród widzów. Oglądając dynamiczny i zaskakujący finał, można odnieść wrażenie, że reżyser przyszedł na plan z czymś dobrze niż tylko zamiarem odgrzewania starych pomysłów. Zdecydowanie sprawia wrażenie, jakby chciał zapewnić widzów, że jego udział w kolekcję to trochę bardzo niż tylko powielanie znanych schematów.